Jestem psychologiem. Na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą. Tak zwaną „trudną młodzieżą”. O tym, że ktoś z moich podopiecznych odebrał sobie życie dowiaduję się zazwyczaj po latach,
gdy już dawno przestał być wychowankiem mojej placówki.
Chłopaki, którzy do niej trafiają zazwyczaj są na początku swojej bardzo trudnej drogi, nazywanej dojrzewaniem. Już wtedy wiele jest w nich dylematów dotyczących swojego miejsca w świecie, licznych pytań o to kim tak naprawdę są, niemało zranień, poczucia niezrozumienia ze strony dorosłych: rodziców, nauczycieli, wychowawców. Niestety większość z nich poszukuje odreagowania w działaniu. Część z nich ucieka się do zachowań destrukcyjnych, np. niszcząc przeróżne przedmioty. Jest jednak także spora grupa młodych ludzi, których spotykam każdego dnia swojej pracy, którzy swoją frustrację odreagowują na sobie, dokonując tzw. samookaleczeń, czyli celowych, bezpośrednich uszkodzeń ciała, zaliczanych do zachowań niesamobójczych. Są one jednocześnie uznawane za zachowanie pośrednie, podnoszące ryzyko popełnienia samobójstwa nawet do 50%. Przyczyn pojawiających się ran na rękach i nogach młodych ludzi jest wiele, właściwe każdy z nich ma swoją historię. Niektórzy tłumaczą, że powodem była potrzeba rozładowania napięcia emocjonalnego, inni, że zrobili to po to, by zademonstrować swoje niezadowolenie wynikające z sytuacji życiowej, sytuacyjnej, kolejni poszli za wzorem kolegi, który był dla nich ważny… Niestety wszyscy z nich, gdy podejmowałam choćby próbę rozmowy o tym, co stało się ich udziałem, uciekali od konfrontacji z tematem. Osoby dokonujące samookaleczeń często wstydzą się swoich ran. Dość szybko nauczyłam się zauważać bluzę z długim rękawem założoną w upalny dzień, lub pojawienie się „frotki” na nadgarstku. Jednocześnie słyszałam: „…i tak pani nie zrozumie…”, które w doświadczeniu moich pacjentów jest dość mocno zakorzenione. Zazwyczaj odrzucenie, wrogość, nieczułość niejednokrotnie odczuwali oni już jako małe dzieciaki. Dlaczego więc mogliby założyć, że tym razem będzie inaczej?
Niewątpliwie trudno jest pojąć dlaczego ktoś świadomie decyduje się na zadawanie sobie bólu. Często jednak ci ludzie już tego bólu nie czują, lub też zwyczajnie przynosi im on ulgę w cierpieniu psychicznym. Bardzo często w kontekście samookaleczeń mówi się także o przymusie dokonywania ran, mającym znamiona uzależnienia.
Droga do wyjścia z okaleczania własnego ciała jest dużo dłuższa, aniżeli sam proces gojenia się ran. Krok podstawowy to zwykła – niezwykła rozmowa. Samookaleczenia powstają z powodu odreagowania trudności, frustracji, złości, lęków. Człowiek musi nauczyć się, że o tych uczuciach może po prostu powiedzieć i że słowa mogą przynieść mu ulgę porównywalną lub większą od tej, którą daje autodestrukcja. Jest to proces długi i żmudny, gdyż bardzo często w historii życia takich osób brak tego typu doświadczeń. Nikt nie nauczył ich nazywać, wyrażać emocji, a gdy już to robili niejednokrotnie byli za to karani, przez to teraz wolą skierować swą złość na siebie, by po raz kolejny nie doświadczyć odrzucenia.
Dla osób dokonujących samookaleczeń możliwym rozwiązaniem jest podjęcie całkowicie anonimowego kontaktu z osobą siedzącą po drugiej stronie słuchawki telefonu zaufania. Czasem łatwiej jest porozmawiać z kimś zupełnie nieznajomym. Właściwie każda chęć zadania sobie fizycznego cierpienia może zostać poprzedzona właśnie takim telefonem (telefon zaufania dla dzieci i młodzieży czynny od poniedziałku do piątku, od 14.00 – 22.00 – 116111) Bardzo dobrym rozwiązaniem jest udział w grupie wsparcia, do której należą osoby posiadające podobne trudności. Pamiętam jak jeden z moich podopiecznych z ulgą i wielką radością mówił o grupie, do której sam należał, ponieważ po raz pierwszy w życiu poczuł się zwyczajnie zrozumiany.