Moja pierwsza styczność z tematem samobójstw była w szóstej klasie podstawówki. Po szkole chodziły plotki, że w najstarszych klasach gimnazjalnych jest dziewczyna, która dokonała próby samobójczej. Wszyscy o tym mówili. Jako, że próba była nieudana, po jej powrocie do szkoły niektórzy uczniowie mówili za jej plecami, że zwariowała. Jej klasa okazywała jej w większości wsparcie, a najmłodsi uczniowie bali się o tym rozmawiać między sobą. Było to wielkim tematem tabu. Samo myślenie o czymś takim jak samobójstwo dla młodych osób było, oraz pewnie jest do dziś, nie pojęte i zwyczajnie przerasta znaczną część społeczeństwa. w każdym wieku. Nikt o tym z nami nie rozmawiał na podłożu psychologicznym. Każdy jedynie oceniał. Nawiązując do drugiej sytuacji jaką pamiętam… miałam kolegę. Był ode mnie sporo starszy, ale jako, że działo się to stosunkowo niedawno różnica wieku nie była odczuwalna. Od zawsze wydawało mi się, że mimo wielu żartów usłyszanych od niego, licznych pozytywnych myśli wspólnie wymienionych, notorycznie gdzieś w tle przewijał się smutek, jakaś dziwnie odczuwalna gorycz w niektórych słowach. Nie byliśmy sobie znowu aż tak bliscy by dzielić się tymi najskrytszymi sprawami więc nie pytałam. Myślałam, że w razie potrzeby sam by mi się zwierzył. Trochę przeceniłam sprawę. Któregoś razu gdy podwinął mu się rękaw zauważyłam liczne blizny po żyletkach oraz jedną, prowadzącą wzdłuż żyły. Wtedy już musiałam się wtrącić. Długa i pełna żalu historia tego ledwo wkraczającego w dorosłość chłopaka była wstrząsająca. Kilka prób samobójczych i okaleczanie. Myślę ,że udało mi się trochę pomóc, lecz mimo wielu zapewnień, że warto żyć, choćby dla ludzi, a przede wszystkim dla samego siebie, wiem, że daleka droga przed nim by być w pełni szczęśliwym. Żadnej z tych osób nie chcę oceniać jednakże rozważania na ten temat nasuwają się same. Człowiek, który nigdy nie przeżył czegoś podobnego, najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie pojąć tego uczucia. Tego rozdzierającego bólu, psychicznej agonii. Tyle, że każdy przeciętny obserwator ma dość empatii by stwierdzić u samobójcy jedynie pokłady tchórzostwa. Nikt nie pomyśli o tym co musi taka osoba czuć. Jedynie wyrzucają swoje nagromadzone w żalu po stracie bliskiej osoby, egoistyczne wnioski. Że nie ma bardziej samolubnej i mniej odważnej decyzji jak samobójstwo. Że autodestrukcja wynika jedynie z nierozsądnego strachu przed życiem. Że te lęki są irracjonalne. Że cierpienie nigdy nie jest dość wystarczające do podjęcia takich kroków. Cóż, z autopsji wiem, że tacy ludzie potrzebują najwięcej serca. Czystego zrozumienia. Wsparcia najbliższych i POMOCY. Choć nie każdy będzie miał na tyle odwagi by wołać o pomoc. Ludzie, jeśli osoba z depresją chce się zabić bo nie ma już nic, nie ma po co i dla kogo żyć, bądźmy dla nich wszystkim. Odstawmy na bok niepotrzebne komentarze, przestańmy być bandą ślepców i wyciągajmy pomocną dłoń. Okazujmy serce. Pamiętajmy, że zaczyna się od problemu. Nie zostawiajmy tych osób z nim samych, oraz nie bierzmy się za to sami. Myślę, że w sytuacji koniecznej jesteśmy zobligowani prosić o pomoc dla tych ludzi specjalistów, osoby wykwalifikowane. To mój największy apel, bo czuje, że możemy pomagać póki nie będzie za późno.